wtorek, 26 grudnia 2017

Rozdział VII

Ed Sheeran - Perfect (Official Music Video) 

 

(Justyna)

*2 miesiące później...*
Dziś jest najpiękniejszy dzień w życiu mojej najlepszej przyjaciółki- wychodzi w końcu za mąż za swojego wymarzonego księcia z bajki. Wiktoria jest taka szczęśliwa, ale też trochę zdenerwowana, ale tak jest zawsze. Jestem jej druhną i jestem strasznie szczęśliwa z powodu tego, że ona jest. Razem z Basią pomagamy Wiktorii ubrać się na ten najpiękniejszy dzień w jej życiu. Ma przepiękną, śnieżnobiałą suknię, dokładnie taką jak z mojego wyobrażenia. Ten dzień zapowiada się tak cudownie... Najlepsze jest to, że Basia nie wie, że zaprosiliśmy Thi, a teraz już wiem, że ona coś do niego czuję... Dzieję się ostatnio tyle szczęśliwych rzeczy, a ja wciąż borykam się z tymi samymi problemami. Właściwie to nie wiem czy jeszcze w ogóle... Teraz nie mogę o tym myśleć, są ważniejsze sprawy, ale nie łatwo jest tak po prostu uwolnić się z tego amoku, który od dłuższego czasu spowija mój mózg...


W życiu prawie każdego przychodzi taki czas, że idzie do ołtarza. Każdy chyba o tym marzy, snuję jakiś wyidealizowany obraz tej sytuacji i chce by wszystko było idealne... Dziś jest. To zabawne, bo dziś idę do ołtarza, ale nie jako prześliczna panna młoda lecz jako jej drużba. Oczywiście nie wiedziałam kim jest drużba Marco, ale nie trudno było się domyślić. Mario, tak Mario! Tylko tego mi brakowało. Czuję się troszkę dziwnie, ale mimo wszystko jestem bardzo szczęśliwa, bo to ślub mojej przyjaciółki. Moje dziwne problemy nie mogą zepsuć mi wspomnienia o tym cudownym dniu. Oczywiście ślub nie jest normalny, bo połowa gości to piłkarze. Mój brat i Anna (którzy są zaręczeni), David, Ondrej, Oscar i Ludmila (jego żona), Thi, cała Borussia Dortmund (razem z Piszczkiem :D) i Julian też jest, wreszcie mam okazję go przeprosić; trochę graczy Bayernu i nawet Eden (Basia się na to zgodziła). Belg przyszedł z jakąś dziewczyną, mam nadzieję, że nie jest ona jego kolejną ofiarą. Reszta to rodzina. Ten dzień jest naprawdę cudowny... W końcu sakramentalne „Tak” pada z obydwu stron i kończy się pocałunkiem. Życie jest trochę piękne, naprawdę. Chciałabym być taką szczęściarą jak Wiktoria, ale to nie takie proste, zwłaszcza gdy trudno znaleźć odpowiedniego kandydata. To jednak decyzja na całe życie, zazwyczaj...
Później rozpoczyna się huczna zabawa, potocznie zwana weselem (uwielbiam to zdanie). Wszyscy tańczą, a ja siedzę na schodach domu weselnego i patrzę na otaczającą mnie szarą w mych oczach rzeczywistość. Po chwili przysiada się Basia...- Dlaczego go zaprosiliście? 
- Powiedź, że cię to nie cieszy, wtedy możemy o tym porozmawiać...
- Muszę przyznać, że mimo wszystko masz rację...- powiedziała ze śmiechem.
- Idź... Zatańcz z nim i porozmawiaj. Za jakieś dwa miesiące będzie wesele i będzie świetnie...- powiedziałam z „ogromnym” entuzjazmem, to wesele, to szczęście innych ludzi mnie dobija.
- Co się stało?-zapytała zaniepokojona. 
- Wiesz, wszyscy ludzie podążają za czymś tak ulotnym jak szczęście... Wiktoria je ma, Ania też, a ty będziesz je za parę chwil miała, bo znam życie. A ja? Widocznie mi to nie pisane. Muszę chyba iść do zakonu.
- Nie waż się tego zrobić!- powiedział Thi, który nie wiadomo skąd się tu wziął. 
- Jak długo tu jesteś?- pyta go zawstydzona Basia.
- Wystarczająco.- odpowiada jej z uśmiechem.
Zostawiłam ich i weszłam do środka. Od razu zobaczyłam Juliana. Stał oparty o ścianę, jakby nie mógł znaleźć sobie tu miejsca lub jakby zaraz miał wyjść... Podeszłam do niego.
- Przepraszam.- powiedziałam i nie wiem czemu, ale go przytuliłam, a on po chwili po prostu wyszedł, a moje serce roztrzaskało się na kawałki...
*** 
(Basia)

Jak można się domyślić na weselu bawiłam się świetnie. Niby nie spodziewałam się, że zaproszą Thi, ale w głębi duszy to po prostu wiedziałam. Zdziwiło mnie to, że gdy zobaczyłam Edena z inną nic nie poczułam. Kompletnie nic, nawet kropelki nienawiści. Później do mnie podszedł. Przyznam, że trochę się wtedy przestraszyłam- nie wiedziałam o co chodzi...
- Wiem, że byłem idiotą i wiem, że to co zaraz powiem to tylko puste słowa, ale... Zrozumiałem, że to co robiłem było żałosne i chciałbym przeprosić cię za to, że zadałem ci bólu. Naprawdę nie wiem jak mogłem robić takie rzeczy. Gdy poznałem Natasche (Natasze xd) wszystko się zmieniło, teraz już wiem jak to jest kogoś naprawdę kochać. Jeszcze raz przepraszam. Zrozumiem, jeśli mi nie wybaczysz...
- Cieszę się, że jesteś szczęśliwy i już dawno ci wybaczyłam...- nie sądziłam, że te słowa kiedykolwiek wypłyną z moich ust, ale są prawdą, najprawdziwszą prawdą. 

(Justyna) 
 
*2 lata od wesela Wiktorii*
Czasem w pewnym momencie życia przychodzi taki moment, że patrzy się w przeszłość i żałuję, mimo że miało się okazję by naprawić swe błędy. To trochę śmieszne, ale kiedyś byłam głupia, myślałam, że jestem nikim, bo tak wmówili mi różni ludzie. Patrzyłam w lustro i widziałam brzydką dziewczynę... A czy to ma jakieś znaczenie? Jeżeli wartość człowieka byłaby związana z jego wyglądem, to wiele osób byłoby nikim, a w tej rzeczywistości są kimś. Nigdy nie miałam jakiegoś parcia na szkło by być idealną. Nigdy nie starałam się na siłę być piękną, bo nie miało to dla mnie większego znaczenia, ale słowa bolały i to bardzo. Czasem ludzie chyba nie do końca zdają sobie sprawę z tego jak słowa mogą ranić... Może zmarnowałam w życiu wiele okazji. Przegapiłam wiele pięknych chwil, a teraz jestem tu...
Na stałe mieszkam w Warszawie wraz Krzyśkiem, z którym jestem zaręczona, ale wcale go nie kocham. Zupełnie odcięłam się od mojej przeszłości. Zerwałam kontakt z Anią, Wiktorią, Basią, a nawet z moimi rodzicami i bratem. Teraz spędzam nudne dni przed telewizorem z człowiekiem, którego w ogóle nie kocham. Czasem zastanawiam się, co by było gdybym zgodziła się wyjść za Mario... Nawet nie wiem czy żałuję, czy nie... A on? Dość szybko się pocieszył i jest z jakąś lampucerą, którą na każdym kroku widzę na okładkach gazet, często z nim. Czuję wtedy nagły przypływ radości. Może dobrze, że się nie zgodziłam... Zastanawiam się też, co by było gdyby Arek mnie wtedy nie sfaulował. Czy byłabym piłkarką? Czy świat szalał by za mną jak za moim bratem? Albo co by było, gdybym jednak spróbowała myśleć inaczej o tamtej osobie? Może w końcu byłabym szczęśliwa. Chyba żałuję... Krzysiek coś do mnie mówi, a ja go nie słucham, tylko patrzę przez okno i w pewnym momencie wychodzę bez słowa (a Krzysiek to taki geniusz, że za nią nie poszedł... :| ). Idąc ulicą w uszach mam słuchawki i rozbrzmiewa w nich moja ulubiona muzyka. Idę na przystanek autobusowy i jadę do rodziców. Po paru godzinach jestem na miejscu, mama płaczę ze szczęścia, myślała, że ktoś mnie porwał lub coś w tym rodzaju. Tata akurat wyszedł do sklepu... Opowiadam jej wszystko od początku ze szczegółami, mówię o wszystkim, dosłownie o wszystkim, bo nawet o Julianie, który w tej historii nie odgrywa znaczącej roli, a może i odgrywa nawet większą niż mi się wydaję. Moje serce biję jak oszalałe, a łzy spływają po moich policzkach. A ona jak prawdziwa matka otula mnie swymi ramionami, tak jakby chciała ochronić mnie przed całym światem, ale na to już za późno. Przynajmniej poczyniłam już pierwszy krok do tego, by stać się znów tą silną Justyną. Droga będzie długa i wyboista, ale dam radę.
- Jutro jadę do Roberta... 
- Jesteś tego pewna?- zapytała niepewnie.
- Dam radę...
Jak powiedziałam, tak zrobiłam i następnego ranka siedziałam już w wygodnym fotelu startującego samolotu do Monachium. Lecąc miałam nadzieję, że spotkam tam też Wiktorię... Pukam do drzwi domu mojego ukochanego braciszka, gdy je otwiera dosłownie się na niego rzucam, a on szaleję z radości.
- Bałem się o ciebie...- mówi jeszcze mocniej się we mnie wtulając. 
- Udusisz mnie!- ledwo krzyknęłam, bo naprawdę mocno mnie ściskał, zbyt mocno.
- Przepraszam, nie masz pojęcia jak nam wszystkim brakowało mojej zwariowanej siostrzyczki! 
- Wszystkim?
- Tak, a właściwie to musisz kogoś poznać...-powiedział z uśmiechem.- Max chodź ciocia przyszła.
Jaki Max? Jaka ciocia? Po chwili wyjaśniło się jaki Max, gdy zobaczyłam rozbawionego, biegnącego w moją stronę małego blondynka. Chyba jest już jasne jaki to Max, nie trzeba dodawać, że nazwisko ma na literę „r”...
- Do tej poly widzialem cie tyko na tych takich karteczkach...-powiedział słodki dzieciak, będący małą kopią Marco. 
- Na jakich karteczkach?- zapytałam zdziwiona.
- Chodzi mu o zdjęcia...- odezwał się znajomy mi głos. Wiktoria, tak dawno jej nie widziałam. W oczach błyszczą mi łzy, jej zresztą też. Później przychodzi jeszcze Marco i Anna, a ja zastanawiam się jak mogłam być aż tak głupia, że zrezygnowałam z tego życia i to tylko ze względu na jakieś bezsensowne problemy.
Wolałam nudzić się w Warszawie z tym Krzyśkiem, a propos Krzyśka, to muszę go przeprosić, a nie będzie to łatwe, bo chyba nie łatwo przeprosić kogoś za to, że zostawiło się go na dwa miesiące przed ślubem i za to, że się go nigdy nie kochało...
- Nie myśl o nim...- mówi Wiktoria, podczas gdy razem popijamy kawę, odpowiadam jej zdziwionym wzrokiem, ale po chwili domyślam się, że mówi o Mario. 
- Ale ja przecież nic takiego nie powiedziałam.- powiedziałam zdziwiona, bo wtedy rzeczywiście o nim nie myślałam, ale dzięki niej znów zaczęłam...
- Nie jestem ślepa, dobrze że za niego nie wyszłaś. 
- Wiem... A wiesz może co u Basi?- szybka zmiana tematu, za wcześnie na rozmowy o Mario.
- Niestety nie...- odpowiedziała smutnym głosem
- Organizujemy spotkanie!- wykrzyczałam i zalała mnie nagła fala euforii, której brakowało mi już od tak długiego czasu (w przybliżeniu jakieś 2 lata 2 miesiące i kilka dni).- Okey!- powiedziała szczęśliwa, a ja już miałam iść dzwonić do Basi, ale ona mnie zatrzymała.- Julian o ciebie pytał... 
- Przecież on mnie nienawidzi...- mówię przygnębiona, ale wewnętrznie wybucha mi ze śmiechu mózg...
- Nie wydaję mi się...- powiedziała ze śmiechem, a ja się chyba zaczerwieniłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz