sobota, 9 grudnia 2017

Rozdział V

 

My Chemical Romance - "I'm Not Okay (I Promise)" [Dialogue/MTV Version] 

(Do części związanej z Wicią, nie do końca pasuję, ale do dalszej... ojj taakkk) (PS. kocham <3)

                                     ***
- Jesteś po prostu zazdrosny...
- Co? Ja? O ciebie? Nie, wydaję ci się. Nie jestem zazdrosny... Nie mam nawet malutkiego powodu.- powiedział, a ja spojrzałam na niego wymownie.- No dobra! Tak, jestem zazdrosny. Zadowolona?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo!- powiedziałam tak szczęśliwa, że myślałam, że wybuchnę...
- To teraz będziesz jeszcze bardziej....- powiedział, po czym zaczął się do mnie coraz bardziej zbliżać. Nie wiedziałam co chcę zrobić. Trochę się bałam, właściwie nie wiem czego
 i właśnie w tym momencie
mnie pocałował. To jest zdecydowanie najpiękniejszy dzień w moim życiu. Nigdy jeszcze nie byłam tak szczęśliwa. Nigdy! Nareszcie w życiu coś mi się udało...



    (Justyna)


    Czułam się źle, naprawdę źle... Mario od tak po prostu sobie poszedł, nie wiem czemu. Byłam wkurzona na Hummelsa i na cały ten cholerny świat. Nawet żarty opowiadane przez Juliana mnie nie śmieszyły

    (bo tak naprawdę to nie powalały). Po prostu chciał być miły. Znałam go już wcześniej i naprawdę bardzo go lubię, ale teraz zachowuję się po prostu tak, jakby na siłę chciał mnie pocieszyć. Tyle, że nie do końca mu to wychodzi...

    W dodatku nie podoba mi się to, że Basia świata nie widzi poza Edenem, a Thi cierpi i to widać, ale ona raczej tego nie zauważa. Cudem było by, gdyby zauważyła, że w ogóle jest tu ktoś oprócz niej i Hazarda. Miłość miłością, ale trzeba jakoś funkcjonować. W sumie, to chyba też jestem zazdrosna, że jej się udało, a moje życie to ciągła seria niekończących się porażek...
     - Co się stało?- pyta Thibauta Oscar, bo najwyraźniej zauważył, że coś jest nie tak.
    - NIC.- mówi patrząc smutnym wzrokiem na blondynkę i swojego przyjaciela, którzy nieświadomie zadają mu ból...
    - Aha... Już wszystko jasne, uwierz mi, będzie dobrze.
    - Serio nie zauważyłeś tego wcześniej?- zapytałam zdziwiona.
    - Nie patrzyłem dokładnie, ale za to jestem na tyle świadomy, że zauważyłem coś pomiędzy tobą i Mario...- Robert oczywiście to słyszy i się śmieje...
     A mi nie jest do śmiechu. Zresztą nie tylko mój braciszek ma ze mnie polew, bo śmieje się większość towarzystwa... Nie śmieję się tylko ja, Thi, Julian i ci, którzy świata poza sobą nie widzą. Ta sytuacja jest tak okropna. Czemu? Wszyscy wiemy czemu, prawie wszyscy... 
     - Nie śmiejcie się... To nie śmieszne. Nawet gdyby coś pomiędzy nami było, to go tu nie ma... Po prostu poszedł, bez słowa. Ile bym dała, za choćby jedno słowo... Tyle, że czuję jakbyśmy byli tysiące kilometrów od siebie i co najwyżej mogę teraz płakać... A wy się śmiejcie z tego, że mam złamane serce, śmiejcie się z mojego bólu. Dobijajcie mnie jeszcze, bo przecież to mnie ani trochę nie zaboli...
    - Rozumiem cię...- powiedzieli jednocześnie Julian i Thi.
    - A ty dlaczego?- spojrzałam pytająco na Niemca.
    - Nie widzisz, naprawdę...- powiedział smutnym głosem.
    - Nigdy tego nie zauważyłam, przepraszam. Naprawdę mi przykro, ale nic nie mogę na to poradzić... Załóżmy klub pokrzywdzonych przez życie i próbujmy je jakoś odbudowywać i tak nam się nie uda, ale przynajmniej będzie ciekawie.
    - Ja w to wchodzę...- powiedział Belg.
    - A ja nie. Kocham cię, zrozum. Od zawsze, od momentu gdy twój brat nas sobie przedstawił, ale ty tego nie widziałaś. Wolisz tego idiotę Mario, którego nawet tu nie ma...- po tym Julian wstał i zaczął iść, odwrócił się, chcąc coś powiedzieć, ale zrezygnował i po prostu poszedł, a ja miałam ochotę się zabić.Nigdy nie czułam się tak źle...
      Jest mi tak przykro, ale nic nie poradzę na to, że nigdy nie myślałam o nim w taki sposób, a zakochałam się w tym głupim Mario. Mogłabym się teraz zastanawiać, co by było gdyby, ale wszyscy wiemy, że to nic nie da... Na dodatek

      boję się o Basię, bo słyszałam wiele niekorzystnych opowieści o jej ukochanym... Mam ochotę utopić się we własnych łzach, więc idę, bo nie chcę żeby ktokolwiek zauważył, że płaczę. Ja ta zawsze silna Justyna... Chodziłam po galerii, a łzy coraz bardziej napływały mi do oczu. Nigdy jeszcze nie czułam się tak źle, nawet incydent z Hummelsem był lepszy. Zawsze wmawiają nam, że miłość to świetne uczucie, tylko potem nagle dostajemy kopa w dupę, bo okazuję się, że jest zupełnie inaczej.Dlaczego życie musi być tak cholernie trudne?

      Siadam na ławce i płaczę, a po chwili ktoś się dosiada... To Thi.
       - Daj spokój będziesz przez niego płakać? Głowa do góry i wszystko się ułoży.- mówi próbując mnie pocieszyć, oczywiście bezskutecznie.
      - Sam przecież wiesz, że nie... Tyle dziwnych sytuacji skumulowało się w jednym momencie Mario, Julian, ty, Basia i Eden... Zaraz po prostu wybuchnę! Mam tego dość!!! Ona nie może być z nim... Słyszałam już wiele opowieści o tym ile dziewczyn oszukał i omamił. Może to tylko plotki, ale sama nie wiem. 
      - Niestety to nie plotki i to boli mnie najbardziej...
      - Normalnie nie wytrzymam!!! Myślisz, że on teraz też tylko się nią bawi?
      - Boję się, że niestety tak... - powiedział Thi ze smutkiem.
      - Normalnie zabiję go... Jeśli tym razem też po prostu znalazł sobie zabaweczkę, to go ukatrupię na miejscu bez żadnych skrupułów. 
      - Idę się przejść.- powiedziałam.- A jeszcze jedno, zobaczysz jeszcze będziecie razem, ja już tego dopilnuję...- dodałam po chwili. 


        Po czym poszłam się przejść w samotności i zaczęłam myśleć o tym wszystkim. Nie dość, że w miłości mi się nie układa, to jeszcze muszę się martwić o Basię...

        Idąc napotykam Mario siedzącego na ławce. Nie myśląc zbytnio siadam obok niego.
         - Czemu to wszystko jest tak skomplikowane? Niektórzy wylosują szczęście na loterii, a inni wręcz przeciwnie. Szczęście jest tak ulotne, często może się przytrafić nawet ślepej kurze, ale mi nie... Przynajmniej Marco i Wiktoria mają się ku sobie, Anna w końcu jest z Robertem, tylko martwi mnie jedna rzecz...- mówiąc jedna, dobrze wiedziałam, że moich zmartwień i obaw jest dużo więcej.- Basia szaleje za Edenem, a nie znam jego zamiarów, a z opowieści jego własnego przyjaciela nie wygląda to zbyt optymistycznie. Trzeba wziąć też pod uwagę, to że on też jest zakochany w Basi... Najlepsze jest to, że te historie jakoś dziwnie się przeplatają i tworzą spójną całość rodem z filmu lub telenoweli, no może nie do końca spójną...- mówię z lekkim śmiechem.
        - Masz rację, ale myślę, że w tej historii nie ma już dla mnie miejsca...- powiedział, a moje serce właśnie wybuchło i rozpadło się na milion kawałków.
        - Dlaczego?!? Bo raz Hummels coś powiedział?!!! Jesteś żałosny, naprawdę... Jeżeli by ci naprawdę na mnie zależało, to miałbyś go w dupie i liczyłabym się tylko ja... Nie chce mi się z tobą gadać. Cześć...- zawsze uważałam się za odważną osobę, ale nigdy nie sądziłam, że zdobędę się na coś takiego.

          Byłam silna, ale gdy szłam łzy coraz bardziej napływały do moich oczu...

          Weszłam do domu i wbiegłam do kuchni. Na kuchennym blacie stało włoskie wino, nawet nie wiem skąd się tam wzięło, ale było
          błogosławieństwem. Bez zastanowienia sięgnęłam po nie, mimo mej abstynencji. Piłam bez opamiętania i wkrótce ledwo stałam na nogach.

          Ten Mario to naprawdę debil... Mój świetnie działający pod wpływem alkoholu mózg postanowił zrobić sobie zabawę i wpadł na genialny pomysł rzucania rzutkami w zdjęcie Mario przypięte do ściany...

          - Taki przystojny...- powiedziałam i rzuciłam pierwszą rzutkę. Trafiłam w zdjęcie mojego brata. Potłukło się. Może się nie obrazi... Drugi rzut był lepszy, tym razem trafiłam w nos Niemca i dało mi to wiele dzikiej

          i dziwnej radości i satysfakcji... Po chwili na podłodze leżało potłuczone zdjęcie, w szafę wbite były dwie rzutki, a w jego perfidnej, choć pięknej twarzy tkwiła tylko jedna. Na dodatek skończyło mi się wino, więc zygzakiem „popędziłam” do kuchni po następne. Już po nie sięgałam, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Błagałam żeby to nie był on. Otworzyłam drzwi 
          i niestety moje błagania nie pomogły...



          (Basia)


          Siedziałam i wciąż rozmawiałam z Edenem w kawiarni w najlepsze. Z początku nie zauważyłam nawet, że towarzystwo powoli się wykruszyło. Rozmawiałam tylko ciągle z Belgiem, który nagle mnie pocałował, a ja go nawet nie odepchnęłam, bo tego nie chciałam.

          Nagle poczułam, że ktoś mnie szarpie. Była to jakaś nieznajoma mi dziewczyna...

          - Ty świnio! Znalazłeś już sobie kolejną zabaweczkę, którą wyrzucisz, gdy ci się znudzi??

          Te słowa były jak cios prosto w serce. Ktoś kogo kocham okazał się być idiotą, który szuka naiwnych dziewczyn by się nimi zabawiać...

          Mogłam się tego domyślić... Boże, jaka ja jestem głupia!!! Odchodzę bez słowa, a w mych oczach jest coraz więcej łez. Jaka ja byłam głupia? Co ja sobie w ogóle myślałam? To wszystko moja wina...

          Maciek dlaczego cię tu nie ma??? Co ja teraz zrobię? To wszystko tak cholernie boli, tak piekielnie... Łzy są jak wrzące złoto i powoli tworzą bruzdy na mej twarzy. Nigdy nie byłam tak NIESZCZĘŚLIWIE zakochana, do teraz... Ale nie tak nieszczęśliwie zakochana jak nastolatki, w których buzują hormony i one same nie wiedzą co się dzieję... Jestem

          zakochana naprawdę i tego się zawsze bałam. W głowie mam tysiące pytań, na które nie znam odpowiedzi i może nigdy nie poznam...

          Jedyne czego teraz chcę to śmierć... Idę jak trup przez alejki tej cholernej galerii... Mam ochotę zabić każdą parę, którą widzę i nagle widzę znajomą twarz... Może nie do końca świadomie, ale przytulam bramkarza Chelsea.
           - Wiesz, że go zabiję... - mówi zdenerwowany Belg. 
          - Nie, to wszystko moja wina. Byłam taka głupia.- mówię załamana.
          - Jesteś śmieszna, on cię krzywdzi, a ty mówisz, że to twoja wina.- mówi zdenerwowany.- On po prostu jest idiotą. Ja nigdy nie skrzywdził bym kogoś takiego jak ty.- dodał.
          - Kogoś takiego jak ja?- zapytałam półżywa.
          Z początku myślałam, że niezbyt przejmę się jego odpowiedzią i, że zapewne nawet nie dotrze do mnie jej znaczenie, ale gdy usłyszałam jego słowa, to tak jakby ktoś wyrwał mnie z jakiegoś amoku.
          - Tak wspaniałej dziewczyny...- mówi, a ja się chyba zarumieniłam...

            Resztę tego złego dnia spędziłam z nim i dzięki niemu był on nieco lepszy. Było mi głupio, że przez tego idiotę wcześniej nie zauważyłam, że Thi jest świetnym chłopakiem i to dużo lepszym od Edena... Zresztą teraz już nic nie wiem... Chcę tylko wrócić do Polski, nie do Norwegii. Wrócić zostawić to wszystko i przemyśleć. W tej głupiej stolicy Anglii przeżyłam jedne z piękniejszych chwil w moim życiu, ale i za razem najgorsze. Jednak dużo się zmieniło... Można powiedzieć, że z dziewczynami połączyła mnie piłka, której do tej pory za bardzo nie lubiłam. Jakie życie może być przewrotne. W dodatku wiem, że coś się zaczęło, ale ja podjęłam już decyzję by to zakończyć nawet bez słowa pożegnania... Napisałam SMS'a do Justyny i zaczęłam się pakować. Już tyle razy to robiłam w swym życiu, że robiłam to wręcz z automatu, bez żadnego zastanowienia...

            Brak komentarzy:

            Prześlij komentarz